„Mecz, który chciał zobaczyć cały świat” – tak opisywano ostatnie
starcie Manchesteru United z Realem Madryt. W odróżnieniu od
cotygodniowych potyczek w Premier League, tamto spotkanie miało
fantastyczne perspektywy. Choć takiej opinii nie można raczej głosić w
barcelońskich szatni, można powiedzieć, że starły się dwa największe
kluby świata.
Oba mają bazę kibicowską, przekaz i jakość, których reszta piłkarskiego
świata może tylko zazdrościć. Wielkim rozczarowaniem jest tylko to, że
jedna z drużyn musiała pożegnać się z zawodami na tak wczesnym etapie.
Nie zapominajmy o wątkach pobocznych: absencja Rooneya, wywiad Mourinho w
sprawie pracy zrobiony przez niego samego, czy domniemany powrót
Cristiano na Old Trafford. Niestety wszystko zostało przyćmione przez
decyzję arbitra, co najmniej dyskusyjną decyzję. Rzeczy nie powinny
toczyć się takim torem, mimo tego, że wspólna historia obu klubów w
ostatnich latach przepełniona jest dramatyzmem, kontrowersjami i
skandalami.
Czubkiem góry lodowej jest tutaj ideologia, zupełnie różna w obu
wypadkach. United tradycyjnie jest wspierane przez proletariat z
Manchesteru i okolic. Klub odrzuca też idee nacjonalistyczne, będąc
dumnym z manchesterskich korzeni, ale nie tych angielskich. Odwrotnie w
Madrycie. Mimo że Hiszpania jest bodaj najbardziej zregionalizowanym
krajem europejskim, gdzie każda mniejszość ma własną tożsamość, w
Madrycie przywiązuje się dużą wagę do krajowego, hiszpańskiego
patriotyzmu i myśli generała Franco.
Leniwi twierdzą, że związki obu klubów są burzliwe i chłodne. Sir Alex w
2008 nazwał Hiszpanów „motłochem”, któremu „nie sprzedałby wirusa”.
Real otwarcie deklarował wówczas zainteresowanie Cristiano Ronaldo,
który stawał się właśnie jednym z najlepszych piłkarzy w historii,
zachwycając grą cały glob. Rok później United niechętnie zaakceptowało
ofertę Realu, kwota w wysokości osiemdziesięciu milionów funtów
sprawiła, że w Manchesterze ruszyła się ziemia. Cristiano był czwartym
graczem Fergusona, który trafił do Realu na przestrzeni sześciu lat (po
Beckhamie, Van Nistelrooyu i Heinze). Relacje między klubami ociepliły
się dopiero, gdy Mourinho zawitał do Madrytu, łączą go bowiem
przyjacielskie więzy z Fergusonem. Ta przyjaźń ma wiele wspólnego z
inną, starszą, która łączyła sir Matta Busby’ego z Santiago Bernabéu –
legendarnego zawodnika i trenera Królewskich, po którym to imię otrzymał
stadion.
Relacje między Busbym i Bernabéu opisane są w książce Johna Luddena „A
Tale of Two Cities: Manchester and Madrit 1957-1968” (To nawiązanie do
powieści Charlesa Dickensa „A Tale of Two Cities” z 1859 roku, której
akcja toczyła się w Paryżu i Londynie – przyp. red.). Autor jest
zdziwiony, że dzisiaj między klubami występują jakieś animozje, mówi:
„Kiedy patrzysz w tył, na historię i widzisz, co Real Madryt zrobił dla
United po Monachium… To niewiarygodne”.
Busby został zauważony przez Bernabéu w półfinale Pucharu Europy w 1957
roku. Jego „Busby Babes” włożyli całych siebie w mecz z Realem Madryt,
ale to nie wystarczyło, żeby zatrzymać Hiszpanów. Ostatecznie Real
wygrał w dwumeczu 5:3, później zaś sięgnął po Puchar Mistrzów. Jednak
Szkot zdołał bardzo zaimponować Bernabéu, to znaczy na tyle, by dostać
od niego propozycję pracy w Hiszpanii. Busby chciał jednak wygrać tamto
trofeum z Manchesterem, więc grzecznie odmówił.
W kolejnym sezonie Manchester United przeżył tragedię, która odcisnęła
znaczne piętno na historii klubu. To z uwagi na katastrofę samolotu w
Monachium, w której zginęła większość podstawowej jedenastki i ludzie
stanowiący rdzeń klubu. Nie dziwiło to, że odmłodzony Manchester został
pokonany przez Milan w półfinale. Gdy Real pokonał w finale Włochów,
Bernabéu zadedykował zwycięstwo United i chciał nawet oddać Anglikom
trofeum, ci jednak nie przystali na tę propozycję.
Bernabéu chciał zrobić dla Anglików więcej. Zaoferował im wiec roczne
usługi najcenniejszego i najbardziej pożądanego zawodnika Realu –
wielkiego Alfredo Di Stéfano. Obie strony zgodziły się na
krótkoterminowe wypożyczenie, ale wtedy wkroczyła
Football Assocation
i zablokowała transfer, rzekomo w trosce o rozwój brytyjskich
zawodników, który w innym wypadku mógłby być zahamowany. Nie zaburzyło
to jednak chęci pomocy ze strony Realu i Bernabéu. Zrobiono na przykład
upamiętniający ofiary katastrofy proporzec z nazwiskiem każdej z nich,
nazwano go „Mistrzowie Honoru” i sprzedawano w Hiszpanii, żeby wspomóc
finansowo United. Zaoferowano też rodzinom zmarłych korzystanie z
wystawnych obiektów Realu za darmo i wreszcie zaaranżowano cykl
charytatywnych meczów towarzyskich pomiędzy klubami.
Dwa pierwsze odbyły się w końcówce roku 1959, oba wygrał Madryt,
strzelając dwanaście bramek, ale tracąc przy tym sześć. Można już było
wtedy zauważyć, że w Manchesterze odbudowuje się fantastyczny zespół. Na
bankiecie charytatywnym na rzecz rodzin ofiar Bernabéu nazwał Busby’ego
nie tylko „najodważniejszym”, ale wręcz „największym” człowiekiem,
którego spotkał w piłce. Busby odpowiedział, że „Madryt jest dla nas
teraz jak rodzina”.
Różnica między drużynami zacierała się z czasem. Pięciokrotni zdobywcy
Pucharu Europy wygrali jeszcze z United 3:2, zanim zespół Busby’ego
wreszcie zwyciężył z nimi 3:1 w 1961 roku i 2:0 rok później. Te
spotkania towarzyskie były niesamowitym gestem ze strony Madrytu,
pomagającym wielkiemu rywalowi z boiska z powrotem wrócić na nogi po
jednej z największych tragedii w historii piłki nożnej. Proces odbudowy w
Manchesterze zaowocował triumfami w FA Cup i lidze. W dziesięć lat po
tragedii w Monachium, w 1968 roku, Anglicy wygrali Puchar Mistrzów, w
półfinale wyeliminowali wtedy Real. Bernabéu powiedział po tym: „Jeśli
ktoś musiał tego dokonać, to cieszę się, że to byli oni”.
To wszystko nie pasuje do wrogości, którą okazują dzisiaj Realowi fani
United. Możliwe, że ludzie stojący na czele, coraz bardziej w
dzisiejszych czasach skomercjalizowanego, futbolu powinni wziąć sobie do
serca grację i hojność Bernabéu. Akty, które nigdy nie powinny być
zapomniane.
Źródło: RealMadrid.pl
Chyba nie muszę dawać żadnego komentarza do tego...
!HALA MADRID I CHWAŁA UNITED !